Łowienie leszczy między deszczem a ulewą


W czwartek dowiedziałem się, że moje plany weekendowe nie wypalą. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Zadzwoniłem do brata i umówiliśmy się na nocną wyprawę na ryby.
Prognozy pogody nie zachęcały ale przecież to lipiec i nie może być źle zwłaszcza, że do południa w sobotę było znośnie.
DSC_0544.JPG
Na miejscu okazało się, że jednak może być źle.
Nad Wisłą byliśmy około godziny 17. Postawiliśmy samochód przed wałem i poszliśmy za wał zobaczyć czy nasze miejsce jest wolne. Zawsze ten moment sprawdzania czy miejsce jest wolne budzi we mnie niepokój. Tym razem okazało się, że mamy szczęście i łowisko jest puste. Wzięliśmy część rzeczy i zanieśliśmy na miejsce aby je zająć. Później objechałem wał aby dojechać jak najbliżej wody by w razie ulewy schować się w samochodzie. Wszystko szło zgodnie z planem. Na wypadek deszczu wzięliśmy nawet plandekę, która miała nas i nasz sprzęt chronić przed zmoknięciem. W trakcie stawiania dachu zerwał się mocny wiatr. Był tak silny, że z ledwością we dwóch mogliśmy utrzymać rozpostartą plandekę. W momencie kiedy zdaliśmy sobie sprawę z tego, że dach się nie utrzyma porwało mi czapkę i wrzuciło do Wisły. Na szczęście udało się ją wyłowić. To że była cała mokra nie miało znaczenia w kontekście późniejszych wydarzeń. Chwilę później zaczęło padać. Nasze rzeczy rozłożone po okolicy a tu deszcz. Szybko złożyliśmy wszystko w jedno miejsce przykryliśmy i obłożyliśmy kamieniami aby nic nie odfrunęło sami mokrzy uciekliśmy do samochodu.
DSC_0547.JPG
Po pół godziny nudzenia się w aucie, deszcz zelżał i mogliśmy wrócić na łowisko. Tym razem udało nam się zmontować zestawy, zanęcić łowisko i zarzucić wędki. Teraz tylko oczekiwać na pierwsze branie. Brania się nie doczekaliśmy a znów zaczęło lać. Kolejna przebieżka do samochodu. Kolejne 20 min w samochodzie. Gdy tylko zaczęło się przejaśniać znów pełni nadziei zaczęliśmy łowić. Nawet udało nam się złowić parę drobnych krąpi i kleni. Zanim rozkręciliśmy się na dobre znów zaczęło padać. Po kolejnym pobycie w samochodzie stwierdziłem, że pora się posilić. Odkryłem plandekę i sięgnąłem po reklamówkę z jedzeniem. W momencie kiedy jej dotknąłem z reklamówki zaczęły uciekać myszy. Pierwszy wyjąłem chleb, był cały pogryziony, kiełbasa cała w mysich odchodach. Jedynie dwa batony zostały nienaruszone – cały nasz prowiant na nockę i pół kolejnego dnia. Jeszcze nie zdążyłem przetrawić tej sytuacji z myszami jak znów zaczęło padać. Straciłem nadzieję, już byłem gotowy wracać ale brat ciągle powtarzał, że jutro będzie lepiej. Dałem się namówić i przemoczeni poszliśmy spać.
DSC_0542.JPG
O 3 zaczynała się rozwidniać. Spanie w samochodzie nie należy do najprzyjemniejszych i marzyłem o wyprostowaniu nóg. Ale najpierw musiałem się ubrać w mokre ubrania. Zarzuciliśmy wędki i mimo ciągle panujących ciemności zauważyłem pierwsze branie Po chwili pierwszy leszcz zameldował się na brzegu. Jeszcze nie zdążyłem pochwalić się bratu jak zauważyłem, że On również podbiera leszcza. Nie były to wielkie sztuki ale cieszyły. Od czwartej do 7 nie padało wcale. Leszcze brały coraz częściej w tym takie powyżej 50 cm. Już prawie zapomniałem o wczorajszym pechowym dniu. Nawet o głodzie zapomniałem. Niestety szczęście nie trwało długo. Powrócił deszcz i trwał do godziny 11. Stwierdziłem że pora się zmywać ale brat nalegał na to żebym jeszcze wytrzymał 15min. Przemoczony do suchej nitki, zmarznięty, głodny i niewyspany skoczyłem jak tygrys gdy wędka po raz kolejny się nagięła. Kolejny leszcz tym razem 58cm ląduje w podbieraku.

Do domu wróciłem zmarnowany jak nigdy ale jednak szczęśliwy. Już na początku sierpnia wyprawa kilkudniowa i jedno wiem na pewno nie może być gorzej niż w poprzedni weekend.




Komentarze