Wyprawa na zimowe pstrągi

 Pierwsza wyprawa na pstrągi Teamu Wędkarstwo z Pasją stała się faktem i przechodzi do historii. Na pewno ta przygoda pozostanie w naszych sercach i pamięci na długo. Dlaczego? Powodów było wiele i chciałbym się nimi teraz podzielić.
To był długo wyczekiwany, wędkarsko-biwakowy event. Planowaliśmy go już pod koniec ubiegłego roku. Na arenę łowów wybraliśmy górski odcinek Bystrzycy, powyżej zalewu Zemborzyckiego. Jeśli mieliśmy zacząć przygodę z pstrągami, to trzeba było to zrobić z animuszem. Właśnie dlatego zdecydowaliśmy się na „występ” w szerszym gronie prawdziwych pasjonatów. W planach mieliśmy połączyć łowienie pstrągów z biwakiem i noclegiem więc w składzie nie mogło zabraknąć także Tomka - @Biwak i Wędka, znanego organizatora wędkarskich biwaków w kraju i za granicą. Zameldował się także Michał, stały bywalec naszych eventów, Maciek w roli przewodnika po lokalnych rzekach a ponadto, na chwilę ale jednak, pojawił się Adam Boguta, znany w środowisku bushcraftowym  jako @Leśny Ludzik. Z tak dobranym zespołem to nie mogło się nie udać…

Pierwszy pstrąg
Pierwszy pstrąg

Z huraganem za pan brat

Jakieś dziesięć dni przed godziną zero, niemal wszystkie portale pogodowe głosiły, że czeka nas fantastyczna pogoda. Ciepło jak na luty, wyrównanie ciśnienie i znikomy wiatr. Jako pasjonat niecodziennych zjawisk pogodowych akurat przyglądałem się narodzinom cyklonu nad wodami Atlantyku, kiedy na grupie ktoś zapytał czy mogę potwierdzić tak wspaniale zapowiadający się weekend. Niestety już  wówczas wybrane modele pogodowe rysowały znacznie gorszy scenariusz, w którym  Ulf dotrze nad Bałtyk w interesujący nas weekend. Jak już wiecie, dotarł punktualnie na start. Dwa dni przed uderzeniem, prognozy były naprawdę pesymistyczne. Huraganowy wiatr do 120 km/h, deszcz, burze a nawet grad miały doszczętnie storpedować nasz wypad. Nocowanie w lesie już przy porywach wiatru 80 km/h może skończyć się tragicznie. Pojawiły się głosy rozsądku dochodzące z zespołu o możliwych opcjach. Czwartkowy model pogodowy, jednego z moich ulubionych portali, nadawał, że wiatr będzie nieco słabszy nad rejonem, w którym mieliśmy łowić. Ale to wciąż niebagatelne 70 – 90 km/h, które mogło łamać leśne drzewa. My mieliśmy jednak w zespole Tomka, doświadczonego speca, od zakładania obozów w skrajnie niesprzyjających warunkach. Zapadła decyzja. Jedziemy!!!
Tomek z Adamem rozbili obóz w możliwie najbezpieczniejszym skrawku lasu już w piątek po południu. Michał dotarł na samą noc, a ja z Grubym i Maciek dołączyliśmy w sobotę z samego rana. Wielkie wyrazy podziwu dla chłopaków, którzy przetrwali w hamakach noc z piątku na sobotę. Porywisty wiatr to jedno ale dodatkowym utrapieniem okazał się intensywny deszcz. W tak spartańskich warunkach chłopaki trwali do rana.
W sobotę o 9:00 zaparkowaliśmy z Kubą auto pod lasem, zarzuciliśmy ekwipunek na plecy i ruszyliśmy w stronę obozu. Marsz leśnym szlakiem potwierdził, że nie było żartów, drzewa kołysały się nad naszymi głowami sypiąc na ziemie gałęzie. Leśna ścieżka tu i ówdzie zawalona była świeżo połamanymi konarami drzew. Tomek z rana zameldował, że noc przetrwali bez nieprzyjemnych ekscesów więc dobór miejscówki był trafiony. Dotarliśmy do obozu i zbiliśmy piątki z chłopakami na powitanie. Wiatr wciąż szalał więc nie było mowy o skutecznym łowieniu pstrągów tylko raczej o tym by bezpiecznie przeżyć weekend.  Do wody wpadały gałęzie strącane z drzew przez wiatr. Omówiliśmy wiec na spokojnie taktykę działania.  Prognozy dawały nadzieję na to, że po południu wiatr zacznie powoli słabnąć. Podzieliliśmy się na dwa zespoły. Ja z Grubym mieliśmy obłowić brzegi rzeki w górę od obozu a Michał z Tomkiem w dół. Powrót zaplanowaliśmy na godzinę 16:00. O godzinie 12:00 ruszyliśmy w bój z wędkami.

Przez las nad rzekę

Rekonesans zawsze w cenie

Zaczęliśmy obławianie Bystrzycy woblerami ale wiatr nie pozwalał na swobodne posyłanie wabików. Niewielka rzeczka zarośnięta drzewami, huraganowy wiatr i płynące z nurtem gałęzie dały nam wycisk. Zaprezentowanie woblera w takich warunkach było prawie niemożliwe. Przezbroiliśmy zestawy w gumowe przynęty na główkach jigowych z nadzieją, że uda nam się dotrzeć w jamy wymyte przez nurt. W takich właśnie jamach, rynnach, zagłębieniach lubi kryć się pstrąg. Kolejne rzuty mnożyły się w dziesiątki i setki a metry w przebyte kilometry. Wiatr wciąż mocno wiał a kontaktu z rybą nie było poza dwoma leszczami, które w dziwnych okolicznościach podczepiłem za kapotę. Ale przecież nie dla podhaczonych leszczy tu „cierpimy”. Postanowiliśmy z Grubym, że zrobimy rozpoznanie terenu. Wszystkie wyprawy, które rozpoczęliśmy od rekonesansu przynosiły nam udane łowy. Jeszcze przed wyprawą zaczerpnąłem języka w u chłopaków z Salonu Wędkarskiego Spławik. Lubię tam robić zakupy bo oprócz rabatu, zawsze można uzyskać kilka wskazówek lub wymienić się wędkarskim doświadczeniem. Tym razem koledzy po kiju wskazali odcinek rzeki w okolicy Osmolic. Tam też pojechaliśmy. Faktycznie rzeka w tym miejscu dawała nadzieję na łowienie pstrągów. Dużo zwalonych drzew, zakrętów, wymytych jam, dołków etc. Niestety kolejne rzuty wciąż nie dawały efektu. Dotarliśmy do miejsca, w którym do Bystrzycy uchodzi niewielka rzeczka. Mały ciurek, który po dobrej rozgrzewce dałbym radę przeskoczyć, prawie w każdym miejscu. Pozwoliłem woblerkowi spłynąć rynną aż do samego ujścia rzeczki a następnie powoli i pieczołowicie prezentowałem przynętę w przydennej partii rynny. Gdy wyciągałem już przynętę z wody zauważyłem, że odprowadził ją całkiem ładny pstrąg. Gdy tylko mnie zobaczył w mgnieniu oka wystrzelił gdzieś jak z procy pozostawiając na powierzchni wir, który kręcił się jeszcze kilka chwil. Spojrzeliśmy z Grubym po sobie i w oczach zabłysły iskry. W takich chwilach włącza się nam tryb łowcy. Cały świat przestaje istnieć. Liczy się tylko pasja i chęć wygranej. Tym razem emocje dały się we znaki bo oto byliśmy świadkami pierwszego kontaktu z pstrągiem potokowym. Łowimy ryby niemal od urodzenia na terenie całej Polski a ostatnio i za granicą. Nigdy jednak nie łowiliśmy pstrągów. Teraz były na wyciągniecie ręki.

Tu nie można łowić

Telefon od Grubego

Została nam niespełna godzina łowienia. Szybko ustaliliśmy plan działania. Ja miałem iść w górę Bystrzycy a Kuba w górę wspomnianego „ciurka”. Zacząłem skradać się na czterech i wciskać woblerka w każdą szczelinkę, za każdą przeszkodę, pod każde zwalone do wody drzewo. W pewnej chwili poczułem jak niewielki pstrąg „pstryknął” przynętę i zgrabnym fikołkiem umknął pod lustro wody. Tropiłem te ryby z takim zacięciem, że nawet nie zwróciłem uwagi iż prawie przestało wiać a do tego słońce skryło się za horyzontem.  Z łowieckiego amoku wyrwał mnie dźwięk telefonu, tak jak nieraz wyrywa ze snu dźwięk budzika. Dzwonił Gruby. Są tylko dwie opcje. Dzwoni na fajrant bo godzina była już bardzo późna albo dzwoni bo w końcu dopadł pierwszego pstrąga w życiu. Serce mi załomotało z nadzieją. Odebrałem i słyszę to co chciałem usłyszeć.
- możesz przyjść?
- zaraz jestem – odparłem i ruszyłem brzegiem jak zły.
Mamy to!!! Mamy swojego pierwszego kropkowańca. Zrobiłem łowcy pamiątkową fotkę i pogratulowałem sukcesu. Gruby uratował honor w ostatnim rzucie dnia. Zrobiło się już niemal ciemno a my mieliśmy jeszcze w planach zainstalować hamaki. Dlatego szybkim krokiem udaliśmy się na powrót.

Pstrąg potokowy
Pstrąg potokowy

Zdążyć przed deszczem

Cieszyłem się w duchu jakbym sam złowił tą rybę i tylko wyobrażałem sobie co musi czuć Kuba. Dowiedziałem się, że miał jeszcze kilka kontaktów z innymi pstrągami, które albo się nie zapięły należycie na hak albo spadły podczas holu. Co ciekawe wszystkie brania miał na wirówkę dlatego też oprócz tego, że wiedzieliśmy gdzie zaczniemy jutro łowy, to wiedzieliśmy też na co. Zostawiliśmy auto pod lasem i ruszyliśmy szybkim marszem do obozu. Nadawałem naprawdę szaleńcze tempo ponieważ wiedziałem, że za chwilkę może zacząć padać a rozkładanie hamaka po ciemku i w deszczu mogło stanowić problem. Gdy połykaliśmy ostatnie metry oprócz tego, że okolicę spowiła noc to zaczęły spadać pierwsze krople deszczu. Zaczął się wyścig z czasem. Należało wytypować miejsce na hamak i czym prędzej rozłożyć tarp. Przemoczenie śpiwora w lutym, gdy temperatura w nocy miała spaść w okolice zera, w akompaniamencie wiatru, mogłoby  definitywnie skończyć przygodę. Uwijaliśmy się jak w ukropie przy świetle latarek czołowych. Na całe szczęście Tomek miał już rozłożony hamak zadaszony tarpem dlatego mieliśmy gdzie schować ekwipunek przed coraz intensywniejszym deszczem. Nim skończyliśmy, do obozu, znacznie później niż zakładaliśmy, wrócili Michał z Tomkiem i Maćkiem. Maciek to lokalny pstrągowy wyjadacz, dołączył do chłopaków w trakcie dnia i zabrał ich nad pobliską rzeczkę gdzie biczowali wodę do ciemnej nocy.

Dom na najbliższą noc

Ognisko, bushcraftowa kuchnia i opowieści rodem z mchu i paproci

Wszyscy byliśmy bardzo głodni. Tomek w pośpiechu przygotowywał materiał na ognisko podłużne. Widać ten fach w ręku. Bez problemu, w deszczu rozpalił ogień, korzystając z naturalnie zdobytej rozpałki. Połupany w szczapki, nasączony żywicą korzeń sosny palił się jak marzenie. Przygotowaliśmy wspólną kolację, zjedliśmy ze smakiem i przy piwku snuliśmy opowieści z wypraw wędkarskich. Tylu ludzi z tyloma przygodami. Opowieści z mchu i paproci ciągnęły się do późnych godzin nocnych. Koło godziny 24:00 solidarnie udaliśmy się do hamaków. Wbiliśmy w śpiwory a słabnący Ulf kołysał nas do snu.

Obóz pstrągowy o wschodzie

Klangor żurawi – tak chcę się budzić

Przez kilka chwil nie mogłem usnąć, w głowie kłębiły mi się plany przechytrzenia swojego pstrąga potokowego. Jednak ołowiane powieki  w końcu zapadły kończąc pierwszy dzień wyprawy. Jeszcze przed świtem, gdzieś między 5:00 a 6:00 rano, zbudził mnie klangor żurawi. Te niesamowite ptaki zawsze wywołuję we mnie najwspanialsze wspomnienia. Wstałem jako pierwszy, co z resztą jest już tradycją na naszych wszystkich wyprawach. Okolica budziła się do życia. Od zachodniej strony biwaku ciągnął się sosnowy las. Obóz mieliśmy rozbity po wschodniej jego stronie, na zboczu. Kilka chwil zachwycałem się łuną wschodzącego słońca, która roztaczała różowe barwy nad mokradłami. Żurawie budziły dolinę Bystrzycy a kaczki krzyżówki grupami patrolowały brzegi rzeki. Wiatr subtelnie kołysał drzewami spychając mgłę gdzieś za las. Gdy pierwsze promienie słońca musnęły ten bajkowy świat, zaciągnąłem do płuc tyle powietrza ile były w stanie pomieścić i już wiedziałem, że to będzie wspaniały dzień…

Ognisko na całą noc

Nie ma czasu na śniadanie, pstrągi czekają!

Zbudziłem kompanów, przecież nie mogłem pozwolić by przegapili taki spektakl. Ale zauważyłem, że ich oczy były głodne pięknych pstrągów bardziej niż pięknych okoliczności przyrody.
- Jemy jakieś śniadanie? – zapytał retorycznie Michał.
- Nie ma czasu na śniadanie, pstrągi czekają! – skwitował Gruby.
Wszystko nie trwało dłużej niż 5 minut i cała piątka była gotowa do łowów. Plan był następujący. Maciek w roli przewodnika miał zabrać ze sobą Michała i Tomka nad znane mu odcinki pstrągowej rzeczki, Kuba i ja postanowiliśmy wrócić we wczoraj znalezione miejsce. Spóźnione śniadanie czy też jak kto woli lunch zaplanowaliśmy na godzinę 12:00.
Zakradliśmy się na palcach nad ujście rzeczki do Bystrzycy i wykonałem pierwszy rzut, tak jak wczoraj, gdy zanotowałem pierwszy kontakt z pstrągiem. Z tym, że teraz posłałem do wody wirówkę. Gruby przyglądał się jak przyczajony prowadzę przynętę. Bam! Już w pierwszym rzucie nastąpiło branie. Wędka ugięła się pod ciężarem ryby a kołowrotek oddał jakiś metr żyłki. Niestety ryba się spięła i znów obszedłem się smakiem. To jeszcze mocnej rozpaliło w nas nadzieję na udane łowy.

Czasem trzeba się nagimnastykować

Wędrowaliśmy w górę rzeczki obławiając na zakładkę jej pięćdziesięciometrowe odcinki. Obraliśmy taką taktykę żeby nie płoszyć ostrożnych pstrągów sobie nawzajem ale jednocześnie być w miarę blisko, na wypadek gdyby trzeba było zrobić zdjęcie z rybą. Każdy łuk rzeczki, każdy zalany pień drzewa „macaliśmy” przynętami z wielką uwagą. W pierwszej godzinie zanotowałem dwa kolejne brania ale niestety ryby spadały w trakcie holu. Wzbudzało to we mnie sportową złość. Zauważyłem, że i Grubemu mina zrzedła bo ja partaczyłem kolejne brania a on nie doświadczył żadnego. Minuta za minutą, metr za metrem, godzina za godziną, kilometr za kilometrem a my obaj na tarczy. Zbliżała się godzina 11:00 więc najwyższy czas na powrót. Oczywiście wracając brzegiem rzeczki obławialiśmy najciekawsze jej odcinki. W pewnej chwili widzę, że Gruby wciął rybę i ma kłopot z odczepieniem podbieraka z pleców. Podskoczyłem rozłożyłem podbierak i rozpocząłem operację podbierania. Dobrze, że tego nikt nie nagrał. Robiłem dosłownie wszystko by tej ryby nie podebrać. Najpierw nie do końca wysunąłem sztycę podbieraka i ten obrócił mi się podczas próby podebrania. Następnie obsunąłem się wraz ze skarpą wpadając do wody. Wtedy chwytając ręką za obręcz podbieraka udało mi się w najbardziej niegramotny sposób pochwycić pstrąga. Teraz gdybym to zobaczył, prawdopodobnie zlałbym się ze śmiechu ale wtedy ani mi ani Grubemu do śmiechu nie było.
- Jak jest Ci pisana to zawsze złowisz – wymamrotałem tłumacząc swój popis.
Ja przecież zanotowałem dzisiaj kilka brań i nie złowiłem żadnego pstrąga a Kuba wykorzystał swoją jedyną szansę. Zrobiliśmy fotkę i pstrąg wrócił to wody. Dotarliśmy do punktu wyjścia a więc tam gdzie ryba dwa razy zagrała mi na nosie.
- Idź złów tego co go od dwóch dni próbujesz złowić – rzekł Gruby z szyderą w głosie.
Zakradłem się jak ryś. Na kolanach, powolutku dotarłem na skraj lądu. Nie podnosząc głowy zza trawy wykonałem rzut i tak jak rano, prowadziłem przynętę dnem rynienki. Siedzi! Trzeci raz uderzył w tym samym miejscu. Ten był mniejszy ale ten był mój. Kuba sprawnie podebrał rybę. A ja rzutem zamykającym poranną sesję ocaliłem sobie humor. Jaki ja byłem szczęśliwy! Tyle godzin biczowania wody został nagrodzony. Po powrocie do bazy okazało się, że każdy z nas złowił dziś po jednym kropku chociaż brań było troszkę więcej. Królem porannej sesji okazał się Michał, który złowił największego pstrąga mierzącego niespełna 40 cm.

rekord pstrąga
nowy rekord pstrąga :)

Komu w drogę temu czas

Po powrocie do obozu spakowaliśmy hamaki i posprzątaliśmy miejsce biwakowania tak by nie pozostawić żadnych śladów po sobie. Tomek, Michał i Maciek musieli już kończyć przygodę a więc nadszedł czas pożegnania. Staliśmy kilkadziesiąt minut rozmawiając o kolejnych eventach, które jeszcze przed nami. Szczególnie szeroko omówiliśmy planowany wyjazd na koło podbiegunowe. Tak to gwóźdź programu na ten sezon. Wyobrażacie sobie? 300 km w głąb koła podbiegunowego na 7 dni? To dopiero będzie wędkarska uczta!
Koło godziny 13:30 udaliśmy się z Grubym na ostatnią sesję pstrągowych łowów. Wybraliśmy zupełnie nowy odcinek rzeki. Na nieznanej wodzie możesz całkowicie polec ale możesz też przeżyć coś niespodziewanego. Niestety nic nadzwyczajnego nas nie spotkało poza tym, że zerwał się wiatr i sypnęło śniegiem. Gdzieś koło godziny 16:00 Kuba dorzucił do dorobku kolejną sztukę a ja poza dwoma braniami już nic nie wskórałem. Łowienie zimowych pstrągów zamknęliśmy po godzinie 17:00. Podsumowując, był to bardzo udany wypad. Taki wynik brałbym w ciemno. Jeszcze przecież dwa dni temu nie miałem o tych rybach żadnego praktycznego pojęcia. Oczywiście można przeczytać książkę na temat łowienia pstrągów potokowych, można przerzucić stosy literatury ale dopóki nie pójdziesz nad wodę nie zderzysz teorii z praktyką to tak naprawdę nic nie wiesz. Tymczasem ja swoje wnioski wyciągnąłem i wiem, że mój rekordowy pstrąg czeka na mnie gdzieś za konarem zwalonego do wody drzewa…

To koniec łowienia na dziś










Komentarze

Prześlij komentarz