Zimowe okonie, płomiennica zimowa - bushcraft na zakończenie sezonu

 - Czemu ten utrapiony wiatr taka wieje? – rzucił Gruby retorycznym pytaniem nie czekając na odpowiedź.
- front idzie a jak na koniec grudnia robi się ciepło to musi wiać. Czemu tu się dziwić? – odpowiedziałem przekornie.
- nie dowcipkuj tylko wymyśl jak te klenie złowić bo z głodu popadamy nad tą wodą
- klenie w taki wiatr nie biorą a do tego zaraz zacznie padać – oceniłem sytuację pogodową.
- pada deszczyk będzie leszczyk
- a na fali okoń wali – przedrzeźniałem Grubego.
- właśnie! Okoń! Idę go złowić – odparł, wziął wędkę i gdzieś poszedł…

Jak być może już wiecie z relacji na Instagramie i FB, postanowiliśmy z Grubym zrobić wędkarsko- bushcraftowe zakończenie sezonu 2022. Plan był taki by spędzić cały dzień nad wodą, łowiąc ryby i obcując z naturą. Kilkanaście godzin szwendania się zaśnieżonymi brzegami rzek już z zasady musiało nieść przygodę… 

Zimowy kleń
Zimowy kleń

A więc czas na przygodę

O godzinie 8:00, spakowani siedzieliśmy w samochodzie. Ograniczyliśmy sprzęt do niezbędnego minimum. Wrzuciliśmy po dwa pickery i po jednym spinningu do pokrowców na wędki oraz drobny asortyment wędkarsko-biwakowy do plecaków. Do tego siatka i podbierak. Celowo nie wzięliśmy nic do jedzenia, ba! nawet nie jedliśmy śniadania. Założenie było takie żeby przetrwać dzień jedząc tylko to co do zaoferowania ma grudniowa przyroda, skryta warstwą śniegu.  Nie od dziś wiadomo, że im człowiek bardziej głodny tym mocniej zdeterminowany. A determinacja w wędkarstwie, szczególnie zimą, jest kluczem do sukcesu.
Zaparkowaliśmy auto nad niewielką rzeczką Chodelką, jakieś dwa może trzy kilometry od jej ujścia do Wisły. Zarzuciliśmy sprzęt na plecy i ruszyliśmy przed siebie. Plan zakładał żeby przedostać się do ujścia i tam zapolować na szczupaki. Kilkadziesiąt minut marszu trudnym terenem, w topniejącym choć jeszcze dość głębokim śniegu, rozgrzało nas do czerwoności. Kilkanaście kilogramów ekwipunku na plecach, śnieg po kolana, jamy bobrów, krzaczory i puste żołądki mocnym akcentem otwarły naszą przygodę.

Zimowe szczupaki 

To, że łowienie szczupaków na wodach PZW samo w sobie jest wyzwaniem to wiedzieliśmy ale te dziś wyjątkowo nie chciały współpracować. Dwie godziny namiętnego biczowania ołowianych wód  Wisły nie przyniosły żadnego efektu. W prawdzie Gruby zaklinał się, że miał kontakt z rybą ale szczupak po krótkim holu spiął się z haka.  Kto by mu tam wierzył. Ja machałem wędką z takim zawzięciem, że aż piana szła, bite dwie godziny i nic! Nie pomagały ani zmiana przynęt, ani zmiana tempa prowadzenia ani też zmiana miejsc. Po prostu grudniowe szczupaki miały nas gdzieś i pościły jak na okres wigilijny przystało.  Tuż przed południem zrobiliśmy naradę. Ponieważ z rybami sromotnie przegrywaliśmy a żołądki już przyrastały nam do kręgosłupów ruszyliśmy na poszukiwanie alternatywnego pożywienia. 

Wisła - Krowia Wyspa
Wisła - Krowia Wyspa

Płomiennica zimowa

Alternatywnym pożywieniem, tu uwaga!!! Miały być grzyby. Tak wiem, to końcówka grudnia ale kilka dni odwilży dawały szansę na jakieś boczniaki, uszaki bzowe, czy płomiennicę zimową. Gruby to wprawiony grzybiarz więc już po chwili wynalazł kilka gniazd tej ostatniej. Dodatnia temperatura i topniejące śniegi odkryły piękne kolonie młodziutkich grzybów. W ledwie pół godziny uzbieraliśmy ich całkiem sporo. Do tego nazbieraliśmy owoców dzikiej róży i głogu, które podobnie jak płomiennica, w pięknej kondycji wyjrzały spod śniegu. Dla urozmaicenia naszego ubogiego dania Gruby wygrzebał spod śniegu odrobinę przytulii czepnej. Oczywiście nie mogło też zabraknąć igieł sosny. To była najwyższa pora na eliksir mocy. 

Płomiennica zimowa

Buschcraftowa kuchnia

Wiatr zaczął mocniej wiać, widoków na udane łowy szczupakowe nie było, głód coraz mocniej doskwierał więc postanowiliśmy udać się w górę Chodelki. Niewielka, skryta wśród gęstych drzew rzeka, dawała schronienie chociażby od wiatru właśnie. To było kolejne kilkadziesiąt minut morderczego marszu ale w końcu znaleźliśmy świetne miejsce na biwak w sąsiedztwie ciekawych wędkarsko odcinków rzeki. Gruby zaczął zakładać obóz i zabezpieczać opał a ja wziąłem się niezwłocznie za przygotowanie dania. Możecie sobie wyobrazić tempo w jakim działałem. Ta motywacja, o której wspomniałem na początku, sprawiła, że pół godziny później zajadaliśmy się duszoną płomiennicą zimową z dodatkiem przytulii. Niestety nie udało nam się złowić żadnej ryby ale Gruby umie znaleźć rozwiązanie w każdej nawet beznadziejnej sytuacji. Przytargał kilka sztuk boczniaków, które jak być może wiecie są dobrym źródłem białka. Więcej o boczniakach tutaj. Do picia przygotowaliśmy odwar z igieł sosny, owoców głogu i dzikiej róży. Nie wiem czy to kwestia moich zdolności kulinarnych, jedzenia w leśnej, zimowej scenerii czy raczej tego, że nie jedliśmy nic już ponad 16 godzin, nie mniej rozkoszowaliśmy się każdym kęsem.

Zimowe klenie i druga lekcja pokory

Zaraz po posiłku wrócił zapał do wędkowania. Każdy z nas namierzył swoją rynnę, do której posłał swoje pickerowe zestawy. Zaczęliśmy stacjonarną wersję naszego wędkarstwa. Niestety efekty były mizerne, żeby nie powiedzieć żadne. Nawet nęcenie pieczywkiem fluo z dodatkiem gliny i siekanych robaków nie aktywowało zimowych kleni. Były w prawdzie pojedyncze brania ale bardzo delikatne. Dopiero odchudzenie zestawów przyniosło mi niewielką płoć a Kubie malutkiego klenia. Zaczęliśmy trochę aktywniej szukać ryb zapuszczając zestawy w coraz to dziwniejsze miejsca. Psia krew!!! Nie dalej jak dwa tygodnie temu Gruby w podobnym miejscu wytarmosił kilkadziesiąt kleni w lekko ponad dwie godziny. ( Więcej o tym przeczytacie na blogu we wpisie pod tytułem: "Jak łowić klenie zimą") Gdzie te ryby???  Krótki zimowy dzień dziś ustąpił jeszcze szybciej. Od zachodu nadciągała złowroga chmura zwiastująca jakieś opady. Ciemność ogarnęła okolicę. Mimo tego, że ryby nie brały to blask ogniska, pohukiwanie sowy i szum drzew ogrzewały nasze serca i wlewały otuchę.

Zimowe okonie – ostatnia deska ratunku

- Czemu ten utrapiony wiatr taka wieje? – rzucił Gruby retorycznym pytaniem nie czekając na odpowiedź.
- front idzie a jak na koniec grudnia robi się ciepło to musi wiać. Czemu tu się dziwić? – odpowiedziałem przekornie.
- nie dowcipkuj tylko wymyśl jak te klenie złowić bo z głodu popadamy nad tą wodą
- klenie w taki wiatr nie biorą a do tego zaraz zacznie padać – oceniłem sytuację pogodową.
- pada deszczyk będzie leszczyk
- a na fali okoń wali – przedrzeźniałem Grubego.
- właśnie! Okoń! Idę go złowić – odparł, wziął wędkę i gdzieś poszedł…
No tak, w okoniach ostatnia nadzieja. Wcale nie jest prosto złowić okonia zimą ale to właśnie nadzieja umiera ostatnia. Zbliżający się front, zmiana ciśnienia, coraz silniejsze podmuchy wiatru tłumaczyły nasze wędkarskie wyniki ale okoń… On, jeden jedyny może jeszcze jest aktywny. On może uratować dzień.  Przezbroiłem zestaw na grubszy. Na hak dałem dorodną dendrobene i posłałem w rynnę. Założyłem świetliki na szczytówki wędek i usiadłem przy ognisku. Po Grubym ani śladu. Przepadł gdzieś w ciemnościach i ani myślał wracać. Spojrzałem na wędkę, potem z lekkim niedowierzaniem podniosłem się i wytężyłem wzrok. Wędka znów zatańczyła na podpórce. Skoczyłem jak ryś do ofiary. Zaciąłem i czuję, że jest ryba na końcu zestawu. Po chwili całkiem przyzwoity zimowy okoń zaprezentował swoje wdzięki. Jest! Mam! Tyleż to okoni złowiłem w tym sezonie, tyleż jazi, tyleż kleni ale ten „smakował” wyjątkowo. Ten był wydłubany po kilkunastu godzinach tułaczki. Ten rzutem na taśmę uratował honor łowcy. Mało tego, za chwilkę zameldował się też Gruby i żeby mi nieco popsuć nastrój przytargał dwa kolejne okonie i oba większe. Oczywiście z tym popsutym nastrojem to żart. Cieszyliśmy się tak jak mało kiedy.

Zimowe okonie
Zimowe okonie

Eliksir mocy i ostatni łyk

Zasiedliśmy przy ognisku, zaparzyłem jeszcze troszkę eliksiru na igłach sosny żeby rozgrzać żołądek walczący z grzybami. Siedzieliśmy zmęczeni, nie my nie byliśmy zmęczeni, my byliśmy wyzuci z sił. Tyle godzin tułania się po śniegu, na zimnie i wietrze a teraz i deszczu, o talerzu duszonych grzybów musiało nas przydusić do ziemi. Ale tylko fizycznie. W duchu byliśmy spełnieni, blask ogniska rozgrzewał serce a kubek odwaru zmarznięte dłonie. Siedzieliśmy w milczeniu słuchając trzasku palących się szczapek. Oczy wbite w ciemność a myśli w przyszłość.
- Jeszcze jeden łyk eliksiru i to koniec tego sezonu – rzekł Gruby.
Przeleciał mi wówczas  cały sezon przed oczami. Styczniowe rozpoczęcie, wyjazd do Finlandii, eventy nad Wisłą, Sanem, Dunajcem, Bugiem. Wszystkie złowione ryby i te nie złowione, które zatańczyły na końcu zestawu dając finalnie pstryczka w nos.
- Tak to był naprawdę udany sezon – pokiwałem głową z uznaniem…

Danie z płomiennicy i eliksir mocy





Komentarze